To tak niesamowite, ze wszystko co się dzieje zależy od ludzi, których spotykam na drodze.
Przed wyjazdem pewien dominikanin powiedział „Ola, na misji Pan da ci ludzi, którzy cię będą wspierali” i przyznam, że wtedy wydawało mi się to troche niewystarczające w obliczu całej niewiadomo-jakiej-misyjnej-podróży.
Jezus przychodzi i odchodzi, nie wiadomo kiedy (oczywiście, że jest cały czas, ale mam na myśli moje uczucie osamotnienia).
Najbardziej doświadczam dobroci Jezusa, kiedy przychodzi w całkowicie niekomfortowych warunkach, bez ciszy dla medytacji. Przychodził kiedy byłam w rozpaczy. W codziennym zabieganiu, kiedy jeszcze na wpół śpiąca idę na jutrznię, w nocy kiedy po ciemku próbuję namacać łóżko, w ciągu dnia, kiedy jedna myśl goni drugą.. On znajduje mnie tam, gdzie jestem, przychodzi kiedy nie czekam, nie musi a przychodzi. Bo jest Żywy i Dobry.